


Sam Gluck Francuzem oczywiście nie był. Jednak, dzięki talentowi i protekcji królowej Marii Antoniny, zaczął ostatecznie tworzyć dla paryskiej Académie Royale de Musique, wprowadzając znaczącą reformę we francuskiej operze, popadając tym samym w artystyczny spór ze zwolennikami opery włoskiej niejakiego Picciniego. Cenił prostotę formy. Kładł nacisk na wyraz dramaturgiczny tworzonego dzieła. Zatwierdził uwerturę jako forpocztę właściwej treści opery. Porzucił wielką barokową arię da capo.


Sztuka Jean’a Anouilh’a ukazuje nieprzejednanie i uparcie konsekwentnie kultywowaną pamięć o tragicznie zmarłej wybrance serca, definiując ją jako lęk i ucieczkę przed wyzwaniami realnego życia. Wreszcie następuje odkrycie, że obiekt owej pamięci - Leokadia pozostaje tylko nierzeczywistym ideałem - pustym, bez treści i wartości.
Sabine Devieilhe to także wiolonczelistka i muzykolog klasyczny. Jednak artystka obdarzona jest przede wszystkim urzekającym, naturalnie świeżym, delikatnym i zwinnym, wysoko-rejestrowym sopranem koloraturowym. Jej głos w najwyższych rejestrach staje się wręcz aksamitny. Znakomicie panuje nad oddechem. Przez to wszystkie trudne elementy, typowe dla jej charakterystyki wokalnej, wychodzą naturalnie łatwo. Kontekst narodowościowy szczególnie predysponuje śpiewaczkę do repertuaru francuskich twórców. Posiada prawdopodobnie najlepszy współczesny wokal do roli „Lakmé” Léo Delibes'a, co udowodniła na innym dostępnym albumie płytowym. Same zaś prezentowane „Ścieżki miłości” śpiewa zmysłowo zwiewnie, z wrażliwym wyczuciem, stosownie do tegoż materiału nie szafując posiadaną operową techniką wyrazu (anturaż musicalowy). Akompaniament fortepianowy zapewnia inny znany artysta najwyższej próby.

Naprawdę ładnie zaaranżowane na wiolonczelę z fortepianem. Ale Patricia przesadziła z „operowym zadęciem” wykonawczym, wiec można założyć w ciemno, że Sabine Devieilhe zrobiłaby to wdzięczniej. Ale tymczasem, pomimo dobrej okazji związanej z nowym albumem, nie zrealizowała takiego nagrania. Zostaje ekscentryczna Patrycja.

Na marginesie, Claude Debussy stworzył do tego tekstu nawet całą operę, ale twórczości Claude'a do dziś nie rozumiem. W samej treści klasyczny trójkąt, jakby trochę podobny „Tristanowi i Izoldzie”, ale jednak w oparach melancholicznego stuporu głównej bohaterki.


Rzecz o agentce i kurtyzanie, acz nieoczywistej w tychże rolach. Podszyty kłamstwem i zdradą triumf zmysłowości kobiecej. Sączenie przesłodkiej trucizny w czystej postaci. Kompozytorowi zdarzyły się w karierze zatem także inne „zjawiskowe łabędzie”, niż ten najbardziej ceniony i szeroko powszechnie znany z innego dzieła scenicznego. Ten jest jednym z najpiękniejszych w całej historii sztuki operowej. W oryginale partię wiolonczeli prowadzi oczywiście mezzo-sopran Dalili, ale to wydaje się cudowniejsze. Zawrót głowy.

Małoformatowy utwór koncertowy, który zyskał popularność dzięki jego znakomitej imienniczce i jednocześnie wirtuozce wiolonczeli - Jacqueline du Pré, której to karierę przerwały rzuty SM i która zmarła mocno przedwcześnie w październiku 1987 roku. Utwór pozostaje jakby nieformalną i symboliczną, bo de facto nie poczynioną, dedykacją kompozytora dla niej właśnie. Miejscami troszkę jakby pobrzmiewa tu „chopinowska delikatność” [01:05 i 04:05].

No właśnie. Już trochę o tym było. Sabine Devieilhe posiada prawdopodobnie najlepszy współczesny wokal do roli „Lakmé”. A partnerowanie Marianne Crebassy znakomite. Cały klip promocyjny z nagrywania płyty CD niezwykle uroczy.

Sam porzucił młodą dziewczynę, która sobie z tym nie poradziła i popełniła samobójstwo. Szybko uległ następnie urokowi innej, by zagłuszyć targającą jego sumieniem przeszłość. Z konsekwentną premedytacją podążał dalej już tylko do zatracenia. Ostatecznie zabalował, po czym pociągnął za cyngiel. Był Niemcem, nie Francuzem. Francuz pewnie rozegrałby sprawę lepiej. Był czas, że ta historia robiła duże wrażenie na czytelnikach. Massenet zrobił z tego operę.
A już niedługo, bo 30. października 2020 pierwsza jakakolwiek szansa na obejrzenie w całości przedstawienia z najlepszym sopranem młodego pokolenia – Lisettą Oropesą, skądinąd znanej z zamiłowania do muzyki francuskiej, w partii kurtyzany Violetty Valery w operze „La Traviata”. Pokaz inscenizacji zapewnia Opera Filadelfijska. Przedstawienie niestety sprzed paru lat (jej debiutanckie w tej roli), a więc nie z okresu bardzo dojrzałego bieżącego doszlifowania tej roli przez artystkę, o czym było głośno w Nowym Jorku, Weronie i Madrycie.
https://www.youtube.com/watch?v=8zHEFfSQMCM
https://www.operaphila.org/whats-on/2020-2021/la-traviata/
Innej nieoczywistej paryskiej kurtyzany – Mimi z „La Boheme” jeszcze Lisette nie śpiewała, ale bardziej oczywistą paryska kurtyzanę - Manon już tak i to w samym MET, a i z wielkim rozgłosem w recenzjach.
MIŁOŚĆ I MUZYKA to dwie magie równe sobie. Można je ze sobą połączyć w akcie miłości do muzyki.
